Zalecenie Jezusa nie pozostawia wątpliwości: trzeba upominać, bo jesteśmy wzajemnie związani ze sobą. Grzech jednego szkodzi innym. Upominanie wymaga zachowania szeregu warunków, żeby, jak powiada Jezus – „pozyskać swego brata”. Jednak szczególnie w tym dziele miłosierdzia bardziej liczy się forma niż treść. Św. Tomasz powie, że aby uczynek miłosierdzia przyniósł zamierzony owoc powinien być spełniony „tam, gdzie należy, wtedy kiedy należy, i w odpowiedni sposób”. I tutaj jest pies pogrzebany. Bo można komuś powiedzieć świętą prawdę, ale tak, że się go dobije, a nie przywoła na właściwą drogę
Co obserwujemy.
Czy rodzice powinni napominać nawet już dorosłe dzieci? Oczywiście, że tak. Nie należy milczeć w obliczu zła. Choć dobierając słowa, muszą pamiętać, że mają do czynienia z wolnymi, dorosłymi ludźmi. Kiedy np. dziecko żyje w jakimś nieformalnym związku, rodzice powinni dać wyraźny sygnał, że jest to grzech i że ich to martwi. Trzeba liczyć się z tym, że nie każde upomnienie zostanie przyjęte. Pociechą może być fakt, że Bóg ma ten sam problem na większą skalę z każdym z nas.
Skarżyła się kiedyś pewna studentka, że rodzice przestali opłacać jej stancję, którą wynajmowała. Dlaczego? „Ze względów ekonomicznych”, w jednym pokoju, zamieszkała ze swoim chłopakiem. Katoliccy rodzice nie mogli zgodzić się na taki stan rzeczy. Nie pomogło tłumaczenie, że na to nie pozwala wyznawana przez nich wiara. Nie chcieli więc „dopłacać” do grzechu ich córki. Zbyt ją kochali, by pozwolić na jej trwanie w grzechu stąd nieskuteczne upomnienie uzupełnili tym, co wydawało się mówić „nie chcemy mieć z tym nic wspólnego”. Po jakimś czasie, właśnie dzięki mądrym rodzicom zrozumiała swój błąd. Jeśli upomina się z miłości, współodpowiedzialności za zbawienie człowieka, to upominany, jeśli jest świadomy motywów upomnienia przyjmie je, choć nie zawsze, od razu, podejmie trud przemiany swojego życia.
Jednakże nie upominamy z różnych powodów. Głównie psychologicznych. Boimy się ludzkiej reakcji i odrzucenia. Sami czujemy, że nie jesteśmy lepsi, gdyż mamy grzechy na sumieniu. Często opanowuje nas zwykła obojętność. A jeśli upominamy, to niestety często robimy to niewłaściwie, odruchowo. Ponieważ trudno nam oddzielić grzech od grzesznika, wybieramy często nieodpowiedni moment, nie zakładamy dobrej woli w człowieku albo uważamy, że de facto nie należymy do tej samej rodziny grzeszników. Rzadko też stanowczość kojarzy nam się z miłością.
Rodzice powinni upominać swoje dzieci. Unikanie karcenia, by nie narażać dziecka na stres, to prosta droga do wychowawczej katastrofy. Pytanie, jak to mądrze robić, to osobny temat. Sprawa staje się trudniejsza, gdy dzieci są już dorosłe. Wielu rodziców boryka się z problemem, jak reagować, gdy np. córka lub syn żyją w konkubinacie lub nie chodzą do kościoła. Upominać czy milczeć? Inna sytuacja: moi znajomi zostali zaproszeni na chrzest do przyjaciół. Świetna sprawa, ale rodzice dziecka żyją bez ślubu, nawet cywilnego i deklarują się jako niewierzący. Co zrobić? Decyzja znajomych była taka: „Nie idziemy, nie chcemy uczestniczyć w farsie, Bóg i Kościół to dla nas cenne wartości”.
Co mówi Bóg?
Obowiązek upominania grzeszących jest sformułowany w Piśmie Świętym. Jezus mówi: „Gdy brat twój zgrzeszy, idź i upomnij go w cztery oczy. Jeśli cię usłucha, pozyskasz swego brata. Jeśli zaś nie usłucha, weź z sobą jeszcze jednego albo dwóch, żeby na słowie dwóch albo trzech świadków oparła się cała sprawa. Jeśli i tych nie usłucha, donieś Kościołowi!” (Mt 18,15). Św. Paweł pisze: „Gdyby komuś przydarzył się jakiś upadek, wy, którzy pozostajecie pod działaniem Ducha, w duchu łagodności sprowadźcie takiego na właściwą drogę.
Św. Paweł upomniał samego św. Piotra, który zachowywał się dwulicowo. A więc czasami przełożony potrzebuje napomnienia. Pismo św., uczy, że Bóg jest pierwszym, który w imię miłości wciąż nas upomina, a my sami mamy obowiązek udzielania sobie wzajemnie upomnień (Rz 15,14).
Co mówi świat?
Współczesna kultura z wielu powodów kwestionuje upominanie grzeszących. Mówi się, że upominanie to brak szacunku dla wolności. Zwrócenie komuś uwagi bywa odbierane jako zamach na jego autonomię. Upomnienie jest tolerowane, gdy ktoś wprost szkodzi innym. Ale jeśli uznamy, że szkodzi tylko sobie, to reakcją bywa wzruszenie ramion: „Jest dorosły; wie co, robi; jego sprawa”. Nie dajmy sobie wmówić, że przestrzeganie kogoś, gdy schodzi na złą drogę, jest naruszeniem jego prawa do wyboru. To bzdura. Wolność jednostki rozumiana jako prawo do robienia wszystkiego jest dziś traktowana jako wartość absolutna. Ale wolność nie jest wcale absolutem. Upominanie nie narusza niczyjej wolności. Przeciwnie – jest apelem do sumienia. Wezwaniem wolności, aby służyła dobru, a nie złu.
Upominanie grzeszących jest dziś kwestionowane także z powodu skrajnego subiektywizmu. Co dla mnie jest dobre lub złe, niekoniecznie musi być dobre lub złe dla ciebie. Owszem indywidualne okoliczności lub intencje mają wpływ na ocenę moralną postępowania. Ale kłamstwo jest zawsze kłamstwem, kradzież kradzieżą, cudzołóstwo cudzołóstwem itd. Istnieje linia oddzielająca dobro i zło. Jeśli ktoś pije denaturat, to się zatruje. Jeden szybciej, drugi później, ale denaturat jest trucizną dla wszystkich. Taka jest prawda. Tak samo jest z moralnością. Kto wybiera zło, ten staje się zły, wchodzi na drogę kończącą się przepaścią, a więc igra z życiem, nie tylko doczesnym, ale i wiecznym. Dlatego przestrzeganie kogoś przed złem jest aktem miłosierdzia. Jest kołem ratunkowym rzuconym tonącemu. Ktoś powie: to nie jest takie proste. Zgoda. Ale mamy rozum, sumienie, 10 przykazań, nauczanie Kościoła, działa w nas Duch Święty.
Jest jeszcze jeden powód kwestionowania upomnienia. Mówi się tak: skoro sam jestem grzesznikiem, nie mam prawa upominania innych. To prawda, nikt z nas nie jest doskonały. Ale to nie znaczy, że jesteśmy jednakowo dobrzy czy źli. Mamy sobie wzajemnie pomagać, silniejsi słabszym, z całą pokorną świadomością własnej grzeszności. W upominaniu jest coś z proroctwa. Nie w sensie przepowiadania przyszłości, ale w znaczeniu wypowiadania słów w imieniu Boga. Prorok Natan był z pewnością grzesznikiem, ale napominał Dawida w imieniu Boga. Nad nami wszystkimi jest Bóg i On nas kiedyś osądzi, ale teraz uczy nas, abyśmy nawzajem troszczyli się o siebie, korygowali, wspierali w dążeniu do dobra, do życia wiecznego. Czasem ktoś cytuje słowa Jezusa: „Kto jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamień” i powiada: „Ja kamieniem rzucać nie będę”. Upominanie nie jest rzucaniem kamieniem, potępianiem czy oskarżaniem grzesznika, ale jest zwróceniem uwagi na zło po to, by „pozyskać brata”. Nikt z nas nie jest samotną wyspą i nikt z nas nie żyje tylko dla siebie.
Co mamy czynić?
Kto kogo ma prawo, a nawet obowiązek upominać? Im bardziej kogoś kocham, tym lepiej go znam i tym bardziej za niego odpowiadam. I tym większe mam prawo i obowiązek upomnienia. Milczenie w obliczu zła może być współwiną i prowadzić do zniszczenia miłości. Upominanie powinno mieć miejsce w małżeństwie i w rodzinie. Bywa i tak, że dziecko powinno upomnieć ojca lub matkę. Kościół jest miejscem, w którym upomnienie jest na porządku dziennym. Pasterze napominają owce, ale nieraz pasterzowi potrzebne jest napomnienie ze strony owiec.
Każde dobre postępowanie musi być rozumne. Upominanie także. Trzeba starannie dobierać słowa i właściwy moment. Ogólne sformułowania typu „zawsze się spóźniasz” albo „jesteś kłamcą”, są nieskuteczne i zwykle nieprawdziwe. Trzeba nazwać po imieniu, co uważamy za zło w czyimś postępowaniu. Zastrzegając, że sprawa tak wygląda z naszej perspektywy, bo możemy nie znać wszystkich okoliczności. Chętnie wypominamy innym słabości za ich plecami, miłość natomiast wymaga, by powiedzieć im to prosto w oczy.
Upominanie od strony psychicznej jest zawsze trudne dla obu stron. Ale wtedy, gdy dzieje się wokół nas zło, tzw. święty spokój lub miła atmosfera nie są moralnymi ideałami. Nikt nie lubi upominać, bo naraża się w ten sposób na utratę sympatii czy przyjaźni. Nikt też nie lubi być upominanym. Ale i jedno, i drugie jest potrzebne dla wzrostu, rozwoju człowieka. Nie zbuduje się żadnej więzi bez szacunku dla prawdy.